1. Podróże.
Wiedziałam, że Irlandia jest piękna. Ale nie aż tak!
Na razie poznajemy północne wybrzeże. Do tej pory odwiedziliśmy Castlerock, Portrush, Dunluce Castle, Musenden Temple, Derry. Wiele razy spacerowaliśmy już ulicami Belfastu i wspięliśmy się na Black Mountain - majestatyczne zielone wzgórze górujące nad miastem. Zdjęcia mówią same za siebie.
2. Ludzie.
Chyba śmiało mogę powiedzieć, że mam najlepszych współlokatorów z całej 35-osobowej grupy. Każdy mieszka w osobnym pokoju. Chrisi, Basia, Ollo, Ola, Marina. Austria, Polska, Szwajcaria. Ollo gra na gitarze, Marina gra na gitarze i śpiewa. Jest głośno i wesoło.
3. Uczelnia.
Jeżeli już nic się nie zmieni - zajęcia mam cztery razy w tygodniu. Środy wolne. W poniedziałki i piątki oglądam filmy, które potem na zajęciach analizujemy. Oczywiście już po pierwszych zajęciach znudziłam się historią, więc chodzę na literaturę angielsko-irlandzką i modernistyczną. Trzeba przyznać, że to ciekawe doświadczenie usłyszeć, jak tu interpretują Joyca, albo Virginię Woolf. Chociaż ogólnie poziom zajęć nie jest bardzo wysoki.
Dla przykładu - scenka z zajęć literatury: profesor opowiada o "wybitnym" (jego ukochanym) poecie amerykańskim - Robercie Froście i porównuje jego poezję do twórczości Elliota. Jedna ze studentek, zmieszana licznymi odniesieniami do kogoś zupełnie innego, nie wytrzymuje i pyta: "But who?? This Frost or who??"
Zresztą stosunek studentów do nauczycieli też jest tu zabawny.
Wykładowca: "ok, I give you seven minutes of break". Studentka: "ohh, Brian, come on - make it ten!"
Ale wszyscy są tu bardzo mili wobec siebie. I jak pytasz o drogę, zaprowadzą cię na miejsce, nawet jeżeli zajmie im to piętnaście minut i będą musieli prosić o podpowiedź pięc innych osób. W Polsce w podobnych sytuacjach powiedzieliby po prostu: "nie wiem".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz