sobota, 26 października 2013

uspokajająco.

Nie udało się wypożyczyć samochodu. Sobotni poranek wyglądał koszmarnie. Lało jak z cebra, a prognozy nie były optymistyczne. O dziwo, rozpogodziło się bardzo szybko i równie szybko podjęliśmy decyzję, żeby pojechać na północ. Tym razem wsiedliśmy do autobusu w stronę Whitepark Bay - oszałamiącej piaszczystej plaży zasypanej białymi kamieniami. Widok wzburzonego morza uderzającego o skały i pobliskie klify to prawdziwy balsam dla duszy. W słońcu relaksowały się też lokalne ... krowy (niektóre bardzo fotogeniczne!) Spacer po piasku, czy też zabawy z falami (Wojtek) zajęły nam więcej czasu, niż planowaliśmy i w drodze powrotnej probowaliśmy naszych sił ... autostopując. Wszystko dobrze się skończyło, przyjechał autobus, którego nikt z nas się nie spodziewał i zabrał nas do Coleraine, a stamtąd pociągiem wróciliśmy do Belfastu.





















czwartek, 24 października 2013

urodzinowo.

Coś pięknego! Przyjechał Wojtek, byliśmy w górach Mourne. Trafiliśmy na typową irlandzką pogodę - deszcz, słońce i wiatr. Stąd też tęcza! Zdobyliśmy najwyższy szczyt Irlandii Północnej - Slieve Donard. 850 metrów, ale licząc od poziomu morza. Po jednej stronie morze, po drugiej pozostałe szczyty. Klimatem góry przypominają polskie Bieszczady (chociaż Wojtek uważa, że są jak Czerwone Wierchy). Mimo wszystko, irlandzkie szczyty urzekły nas jeszcze bardziej.
A po powrocie czekało mnie tyle urodzinowych niespodzianek. Dostałam prezent od moich współlokatorów (kubek z naszym wspólnym zdjęciem i ze mną mówiącą "seriously?" - nie mogę się tego oduczyć!). Potem wiedziałam tylko tyle, że idziemy na piwo do pubu, ale po drodze musimy wstąpić do domu innych dziewczyn, które do nas dołączą. To, co spotkało mnie w środku przerosło moje najśmielsze oczekiwania! Otworzyłam drzwi do salonu, a tam przy zgaszonym świetle ukryło się ponad 20 osób z Erasmusa! Niespodzianka jak z filmu! Były balony, sto lat, świeczki na torcie i meksykański kartonowy smok, którego po omacku musiałam uderzać tak długo, aż wysypały się z niego cukierki. Bez dwóch zdań - to jeden z najbardziej szalonych dni w moim życiu!
Zostawiam Was ze zdjęciami, a my już jutro pożyczamy samochód aż na dwa dni i jedziemy przed siebie dalej okdrywać zieloną Irlandię.
























środa, 16 października 2013

wietrznie.

Dzisiejszą wycieczkę bezlitośnie zepsuła paskudna pogoda. Wiało, padało i było przeraźliwie zimno. Mimo, że widoki zachwycały, zrobiłam tylko kilka zdjęć. Ciężko było utrzymać aparat w ręce!
Uniwersytet zorganizował wycieczkę do miejsc najbardziej popularnych wśród turystów: Carrick-a-Rede (wiszącej pomiędzy skałami kładki) i Giant's Causeway (uformowanej podczas erupcji wulkanicznej Grobli Olbrzyma). Stamtąd tylko jedno zdjęcie - szliśmy podczas strasznej ulewy, wyciągnęłam aparat raz, schowana pod parasolem koleżanki.
Na szczęście znaleźliśmy też czas, żeby odwiedzić historyczną destylarnię whiskey w Bushmills, a tam rozgrzaliśmy się lokalnym miodowym trunkiem.

P.S. Anegdota piłkarska. Nasz koordynator Garry zapytał nas przed meczem z Anglią, czy będziemy oglądać spotkanie w tutejszym pubie. Byłam bardzo zdziwiona, że chcą pokazywać akurat Polskę, bo przecież nie mamy żadnych szans zakwalfikowania się na mistrzostwa. Na co Garry odparł: "Ok, ale macie szansę pobić Anglię! Wszyscy będą wam kibicować." Rzeczywiście, paru Irlandczyków wytrwale wspierało polską drużynę. Niestety, zawiedliśmy na całej linii.