środa, 9 października 2013

zielono mi.

1. Podróże.
Wiedziałam, że Irlandia jest piękna. Ale nie aż tak!
Na razie poznajemy północne wybrzeże. Do tej pory odwiedziliśmy Castlerock, Portrush, Dunluce Castle, Musenden Temple, Derry. Wiele razy spacerowaliśmy już ulicami Belfastu i wspięliśmy się na Black Mountain - majestatyczne zielone wzgórze górujące nad miastem. Zdjęcia mówią same za siebie.
2. Ludzie.
Chyba śmiało mogę powiedzieć, że mam najlepszych współlokatorów z całej 35-osobowej grupy. Każdy mieszka w osobnym pokoju. Chrisi, Basia, Ollo, Ola, Marina. Austria, Polska, Szwajcaria. Ollo gra na gitarze, Marina gra na gitarze i śpiewa. Jest głośno i wesoło.
3. Uczelnia.
Jeżeli już nic się nie zmieni - zajęcia mam cztery razy w tygodniu. Środy wolne. W poniedziałki i piątki oglądam filmy, które potem na zajęciach analizujemy. Oczywiście już po pierwszych zajęciach znudziłam się historią, więc chodzę na literaturę angielsko-irlandzką i modernistyczną. Trzeba przyznać, że to ciekawe doświadczenie usłyszeć, jak tu interpretują Joyca, albo Virginię Woolf. Chociaż ogólnie poziom zajęć nie jest bardzo wysoki.
Dla przykładu - scenka z zajęć literatury: profesor opowiada o "wybitnym" (jego ukochanym) poecie amerykańskim - Robercie Froście i porównuje jego poezję do twórczości Elliota. Jedna ze studentek, zmieszana licznymi odniesieniami do kogoś zupełnie innego, nie wytrzymuje i pyta: "But who?? This Frost or who??"
Zresztą stosunek studentów do nauczycieli też jest tu zabawny.
Wykładowca: "ok, I give you seven minutes of break". Studentka: "ohh, Brian, come on - make it ten!"
Ale wszyscy są tu bardzo mili wobec siebie. I jak pytasz o drogę, zaprowadzą cię na miejsce, nawet jeżeli zajmie im to piętnaście minut i będą musieli prosić o podpowiedź pięc innych osób. W Polsce w podobnych sytuacjach powiedzieliby po prostu: "nie wiem".













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz